Jedziemy autobusem. Ja i moje dwa bączki, Olek i Wiktor. Obaj lubią ten środek lokomocji. Wiktor oczywiście w wózku, a Olek obok mnie na fotelu. Autobus w zasadzie pełny bo mamy przecież sobotnie przedpołudnie więc zakupowe szaleństwo trwa. W pewnym momencie Oluś podnosząc głos upomina Wiktorka, że ten ma być cicho. Robi to raz, drugi i coraz głośniej więc spokojnie zwracam mu uwagę żeby nie krzyczał. Mówię spokojnie, nikomu nie przeszkadzam, tłumaczę, że jesteśmy w miejscu publicznym i jego krzyk nie wszystkim musi się podobać. Za jakiś czas Olek znowu próbuje krzyczeć na Wiktora więc reaguję w ten sam sposób. I nagle ktoś z tyłu klepie mnie w ramię i słyszę:
- Pani nie zabrania dziecku krzyczeć. Młodzież krzyczy wieczorami więc dziecko może w dzień. Niech Pani pamięta dziecko może krzyczeć, nawet powinno i niech mu Pani nie zabrania.
Zamurowało mnie totalnie. Poczułam się urażana tym bardziej, że nie było to grzeczne stwierdzenie. Raczej coś w rodzaju chamskiego zwrócenia mi uwagi tonem nieznoszącym sprzeciwu. Próbowałam odpowiedzieć ale Pani była tak napastliwa, że odpuściłam temat żeby nie rozpętać awantury. Tyle, że zastanawia mnie czy ja jako matka nie mogę zwrócić uwagi mojemu dziecku?
Nie mogę mu przekazywać zasad dobrego wychowania?
Nie powinnam uczyć go jakie zachowania są poprawne?
Popołudniu poszliśmy na plac zabaw. Tak oczywiście inne dzieci, trzy dziewczynki, siostrzyczki. Wszystkie starsze od mojego Olka. Młody oczywiście zachwycony, bo nie dość, że plac zabaw, zjeżdżalnie, huśtawki to jeszcze inne dzieci. No i tu zonk.
Dziewczynki chętne do wspólnej zabawy nie były. Jestem w stanie to zrozumieć więc nawet nie próbowałam ich przekonywać do zaakceptowania Ola i wspólnej z nim zabawy. No ale poniosło mnie jak zaczęły moje dziecko wywalać ze zjeżdżalni bo one sobie szyszki poukładały. Nosz jasna by to trafiła. Zjeżdżalnia ma swoje dość jasne przeznaczenie i nie jest nim bycie magazynem dla szyszek. Byłam spokojna, tłumaczyłam Olkowi jak ma przechodzić żeby tych szyszek nie zrzucić, nie deptać. No ale te małe france znosiły tego coraz więcej i po kwadransie pomimo najszczerszych chęci nie potrafiłam już pokazać mu drogi takiej żeby im po ich szyszkach nie deptał. Mało tego jak Olek znalazł sobie inną drogę by wejść na zjeżdżalnię to nagle i tam musiały być i uniemożliwiać mu zabawę.
No i teraz najważniejsze. Nie były na placu zabaw same. Na ławeczce siedziała ich mamusia. Myślicie, że zareagowała? Otóż raptem raz bąknęła żeby nie zabraniały chłopczykowi korzystać z placu zabaw.
Wytrzymałam blisko pół godziny, nie chciałam pozbawiać Olka frajdy skoro już przyszliśmy. No ale moje nerwy stalowe nie są i jak jedna z dziewczynek z wyrzutami zaczęła do mnie rzucać teksty, że mam go zabrać, że ona ma tu szyszki, że on jej przeszkadza to się zdenerwowałam. Głośno wyraziłam swoje niezadowolenie. Wystarczająco głośno żeby mamusia dziewczynek usłyszała. Komentarz na który sobie pozwoliłam był w zasadzie skierowany do niej, a nie do jej dzieci bo to ona kształtuje ich zachowania. Powiedziałam, że idziemy do domu i przyjdziemy innym razem jak będą dzieci potrafiące bawić się z innymi. Szanowna Pani mama nie zareagowała. Nawet nie zwróciła uwagi swoim córkom.
My odchodziliśmy i przyszło kolejne dziecko, chłopczyk młodszy od Olka. Maluch być dość rezolutny i od razu przystąpił do rzucania szyszkami na prawo i lewo, a wtedy jak się pewnie domyślacie rozpętało się piekło. Wszystkie trzy z płaczem rzuciły się do mamy...ale ta nawet na to nie zareagowała...
Nie jestem fanką bezstresowego wychowania, ale też nie wprowadzam terroru. Rozmawiam z moimi dziećmi, tłumaczę. Gadam wciąż i na okrągło, czasami mam wrażenie, że zachowuję się jak radio z zaciętą płytą. Wychodzę jednak z założenia, że jeżeli teraz nie będę im wpajała podstawowych zasad, pokazywała prawidłowych modeli zachowania, uczyła co jest dobre, a co złe to niestety jako nastolatkowie nie będą tego wiedzieli. Nie jest tak, że nie podniosę głosu, nie krzyknę. Owszem - robię to. Nie chciałabym jednak żeby kiedyś ludzie o moich dzieciach mówili, że drą się im pod oknami wieczorami, że są rozpuszczeni, że wszystko im wolno, że to wandale. Nie wyobrażam sobie sytuacji w której Olek czy Wiktor będą mną rządzili, wymuszali a ja pokornie będę siedziała i robiła wszystko to co oni chcą.
Dziecko chłonie jak gąbka. Tyle, że najwięcej i najłatwiej nauczyć czegoś za młody, a nie nastolatka który ma już zakorzenione pewne zachowania. Nie można maluchowi pozwalać na wszystko, nie reagować na jego złe zachowanie, udawać, że się nie widzi, nie słyszy jego agresywnego, złośliwego zachowania wobec innych dzieci czy zwierząt, a za kilka czy kilkanaście lat od tego samego człowieka wymagać żeby okazywał szacunek osobom starszym, niepełnosprawnym i zwierzakom. Jestem głęboko przekonana, że jeżeli teraz nie nauczę moich synów znaczenia słów: proszę, dziękuję, przepraszam, to później daremnie będę liczyła, że je od nich usłyszę. Wierzę, że jeżeli teraz nauczę ich, że są miejsca w których należy się w odpowiedni sposób zachowywać, nie biegać, nie krzyczeć, nie rzucać zabawkami to jako nastolatkowie będą to pamiętali, a jako dorośli będą to potrafili przekazać swoim dzieciom.
Oburzyło mnie zachowanie obu Pań które spotkałam na swojej drodze.
Ta starsza Pani która zwróciła mi uwagę, że źle robię wychowując swoje dziecko, rozmawiając z nim chyba nie rozumie, że właśnie takie maluchy którym od pampersa wszystko wolno rosną często na takich rozdartych nastolatków. Ona swoim zachowanie dała mi przyzwolenie na wychowanie mojego dziecka właśnie na takiego rozdartego nastolatka. Problem tylko w tym, że ja nie chcę sobie za kilka lat wyrzucać, że za dużo chłopakom pozwalałam, że teraz są wiecznie na nich skargi, że ciągle jestem wzywana do szkoły na "dywanik".
Co do zachowania mamy na placu zabaw to sama nie wiem jak je określić. Nawet jeżeli wychowuje swoje dzieci bezstresowo to chyba nie znaczy, że nie może podejść i porozmawiać ze swoimi córkami. Wytłumaczyć, że plac zabaw to nie ich prywatne podwórko i nawet fakt, że były tam pierwsze nie daje im prawa do przeganiania innych dzieci. Wychowywanie dzieci, niezależnie od metody nie powinno być pozbawione rozmowy. Przecież od małego uczymy dziecko komunikacji z innymi ludźmi, zaczynając od siebie.
Wychowywanie młodego człowieka powinno być mądre. Mądre czyli takie, żeby nasze dziecko rozumiało co to znaczy dzielenie się z innymi dziećmi, co to współpraca, wspólna zabawa, żeby wiedziało jak okazuje się szacunek i żeby to okazywanie szacunku było czymś naturalnym, a nie wymuszonym przez sytuację czy otoczenie. Mądre czyli takie, żeby człowiek którego wychowamy kierował się w swoim życiu dobrymi zasadami, żeby potrafił okazywać uczucia, żeby wiedział jak się pomaga.
Wychowanie dziecka jest obowiązkiem każdego rodzica, niezależnie od tego czy jest się z dzieckiem cały dzień czy tylko wieczorem po pracy. Nie powinno być dla nas ciężarem, problemem trudnym do uniesienia.
Wychowywanie powinno być zbiorem metod i zasad dostosowywanych do wieku i rozwoju naszego potomstwa. Nie można chyba będąc w ciąży czy planując dziecko ułożyć programu jego wychowania, a potem realizować krok po kroku bez modyfikacji.
Dziecko to żywa istota, samodzielny organizm. Młody człowiek ze swoimi emocjami, potrzebami, talentami, które my jako rodzice możemy przez wychowanie kształtować albo tłamsić.