poniedziałek, 6 października 2014

Miłość

     Oluś po trzydniowym pobycie u dziadków wrócił do domu. Jak to fajnie mieć wszystkich, no prawie wszystkich w domu bo mąż dopiero wraca. Co prawda za bardzo się nie nacieszę tym "byciem razem" ale zawsze coś, chociaż kilka godzin. Takie kilkudniowe rozstania uwiadamiają mi jak bardzo ich kocham, jak bardzo na nimi tęsknię. Olek co chwilę przychodzi się przytulić, niesamowicie mnie to podbudowuje jako matkę, uświadamia, że ten mały człowiek mnie potrzebuje, w jakiś sposób jest ode mnie uzależniony, no i że mnie kocha.  

     Mam dwóch synów i obu ich strasznie kocham. Kocham  bardzo mocno, nad życie. Każdemu z nich oddałabym nerkę, serce, wszystko co byłoby potrzebne. Uczciwie mówiąc każdego z nich kocham inaczej. Nie myślcie, że mniej czy bardziej. Moja miłość do chłopaków się zmienia, dojrzewa, dostosowuje się do ich oczekiwań. Bo przecież miłość to nie tylko uczucie o którym poematy się piszę. Miłość to wszystko to co dajemy dziecku, czym je obdarzamy. Miłość to sposób w jaki o dziecku myślimy, mówimy.  Miłością jest gdy szalejemy pod gabinetem lekarskim czekając w kolejce do lekarza. Miłość to nasze łzy gdy dziecko płacze a my nie wiemy jak mu pomóc. Nie wiem jak dla Was ale dla mnie miłością, a nie obowiązkiem jest opieka nad dziećmi, ich pielęgnowanie, karmienie, przewijanie, zabawa. Gdybym ich nie kochała nie sprawiałoby mi to przyjemności, nie chciałabym tego robić. 

     Miłość do Olka jest spokojna. Czasami z małymi niespodziankami. Początek był burzliwy, pełen wątpliwości, niepewności, wielkiego strachu. Potem to wszystko się normowało, nabierało spokoju, moje uczucia do niego były i są strasznie silne, przecież jest tym moim pierwszym, wyczekanym dzieckiem. Teraz mając dwa i pół roku rozczula mnie czasami do łez. Potrafi przyjść i powiedzieć:
- Mamusiu na rączki, przytul. 
Nigdy nie zapomnę pierwszego razu gdy powiedział do mnie: KOCHAM. Na to słowo z jego ust czekałam równie niecierpliwie co na wyznanie męża kilka lat chociaż miłość zupełnie inna. 



     Uczucie do Wiktora jest zupełnie inne. Wiecznie przepełnione strachem o jego zdrowie, życie. Wiktor to dziecko chciane, kochane przez nas jeszcze zanim się pojawiło na świecie. Potem ten świat, ta miłość się nam zawaliły. Czasami, a właściwie częściej niż czasami stoję i płaczę nad nim. Płaczę z bezsilności. Kocham go tak mocno, pokroić bym się dla niego dała ale to nic nie da, nic nie zmieni. Na nic nie mam wpływu, niczego w jego stanie nie zmienię, mogę tylko czekać, obserwować. Drżeć o każdy jego dzień, zastanawiać się nad każdym jego nowym zachowanie, analizować czy Olek albo inne dziecko które znam tak robiło jak on czy nie.  Może stwierdzicie, że nie wszystko ze mną ok ale był taki czas gdy Wiktor leżał na intensywnej terapii z zapaleniem płuc i sepsą, a myśmy z mężem ustalali gdzie go pochowamy. Nie robiliśmy tego bo nie wierzyliśmy, że da radę, że wyzdrowieje ale ze strachu po słowach lekarza kiedy kazał nam się przygotować na najgorsze. Moja miłość do Wiktora od początku przepełniona była wielkim strachem. Słowa lekarki, że ma tyle wad, że na czole ma naczyniaki, że ma przerośnięty język, że pępowina była tak strasznie duża i przez to kikut pępka jest wielki nie spowodowały, że przestałam go chcieć, że przestałam go kochać. Czas gdy go pierwszy raz zobaczyłam był najpiękniejszym w moim życiu. Poczułam w sobie tak wielką siłę, tyle uczucia, że już wtedy wiedziałam, że zrobię dla niego wszystko. Potem świat zawalił się nam kolejny raz gdy profesor powiedział, że nasze dziecko jest najtrudniejszym diagnostycznie przypadkiem. Nie wiedzieliśmy na co się nastawiać, czego oczekiwać. Do tego doszło potworne poczucie winy, że to ja mogłam mu swoją chorobę przekazać bo lekarze podejrzewali niedoczynność tarczycy. Okazało się, że to nie to, że to rzadka choroba genetyczna.

     Teraz jesteśmy spokojniejsi, nasze uczucie i do siebie i do niego jest stabilniejsze, spokojniejsze. Wiktor ma diagnozę, wiemy co mu jest, wiemy, że ani ja ani mąż nie jesteśmy temu winni. Miłość bez poczucia winy jest piękna, łatwiejsza. 


1 komentarz: