piątek, 10 października 2014

Psychika mamy

     Wiele z nas mam ma po porodzie problem z samą sobą, ze swoją psychiką, poukładaniem swoich emocji, priorytetów, z zaakceptowaniem zmian jakie nastąpiły. Z jednej strony widzimy te wielkie bezgranicznie ufające nam oczyska naszego dziecka, a z drugiej chciałybyśmy chociaż trochę pozostać sobą. Czasami jest tak, że zupełnie bezgranicznie oddajemy się we władanie małemu człowiekowi zupełnie zapominając o sobie, o mężu, partnerze. Albo jeszcze inna sytuacja zostajemy z dzieckiem w szpitalu bo taka jest konieczność.No i chyba najtrudniejszy wariant - nie potrafimy zaakceptować nowej sytuacji, odtrącamy dziecko, męża, nie chcemy pomocy.  Jak sobie z tym poradzić? Jak nie pozwolić by zawładnęły nami złe emocje? Jak połączyć bycie mamą, żoną, partnerką? Trudne, bardzo trudne. 

     Chodząc w ciąży większość z nas nawet się nad tym nie zastanawia, ba nawet śmiemy z uporem maniaka twierdzić, że nas baby blues czy depresja poporodowa nie dopadną, że jesteśmy na to za silne, że mamy dobrze poukładane w głowach, że wiemy jak będzie wyglądało nasze życie po pojawieniu się maleństwa. Nie obraźcie się ale to totalna bzdura. Nie można tego sobie zaplanować, poukładać, wymyślić. Nie można bezgranicznie wierzyć, że będzie tak jak u znajomych, rodziny. Nasze dziecko na 100% nie będzie takie jak te które do tej pory poznałyśmy. 

     Ja też nie mam recepty na wszystkie warianty jakie podałam. Sama nie doświadczyłam ani za pierwszym ani tym bardziej za drugim razem łatwego macierzyństwa. Jak wszystkie mamy, no może poza tymi które wiedzą, że urodzą chore dziecko, łudziłam się, że będzie wszystko dobrze, że szybko wrócimy do domu i że świetnie będziemy sobie radzić. Nie było tak. Z Olkiem marzenia zaczęły się oddalać w 28 tygodniu ciąży. Pojawiły się na tyle duże problemy z moim ciśnieniem, że wylądowałam w szpitalu. Poleżałam tydzień, stoczyłam małą wojnę z pewnym "miłym" Panem doktorem i wróciłam do domu. Niestety po 10 dniach leżałam znowu ale już na oddziale patologii ciąży w szpitalu który miał oddział przystosowany do przyjmowania malutkich dzieci. Już wtedy wiadomo było że Olek nie rośnie, mój organizm szaleje. Lekarze czekali tak długo jak się dało, dali mu szansę na rozwój w moim brzuszku. Olek urodził się w 34 tygodniu ważąc 1608 gr. Poza wagą wszystko było z nim ok. Nie trzymał temperatury ale to normalne u tak wcześnie urodzonych dzieci. Jako że chciałam karmić piersią zdecydowałam się zostać w szpitalu. Dzisiaj wiem, że sama sobie tą decyzją zrobiłam krzywdę. Po kilku dniach zaczęłam świrować, czułam się jak krowa która tylko ma dać mleko bo nawet sama nakarmić nie może bo Oluś jadł przez sondę. Wszystko było ustawione pod karmienie, równiutko co trzy godziny wszystkie mamy mające dzieci na oddziale maszerowały z mlekiem wcześniej spędzając czas na intensywnym "dojeniu się". Pięć tygodni które spędziłam z Olkiem z szpitalu kosztowało mnie strasznie dużo. Ewidentnie wpadłam w deprechę, nikt mnie nie rozumiał. Moja mama, siostra, nawet mąż uważali że przesadzam, histeryzuję, wymyślam. Nie poduszczali do siebie myśli, że miałabym bez Olka pójść do domu. Dwa dni przed wypisem byłam na rozmowie u Pani doktor która powiedziałam do mnie że w środę idę do domu ale czy sama czy z dzieckiem to ona nie wie, jedno jest dla niej pewne - mnie tam od środy nie będzie. Nawet nie wiecie jak ją wtedy kochałam. Poszłam do domu z Olkiem. 

     Przy Wiktorze od początku ciąży miałam świadomość, że może być źle. Kiedy w 20 tygodniu zaczęły się pojawiać problemy z ciśnieniem wiedziałam, że historia się powtórzy, tyle że nie do końca. Podjęłam samodzielnie decyzję o tym, że w szpitalu nie zostanę. Będziemy jeździć z mlekiem, będę go kangurowała ale nie zostanę. Tak mocno wbiłam to sobie w głowę, że w zasadzie o niczym innym nie myślałam inne rozwiązanie nie wchodziło w grę. Lekarze od razu zauważyli, że coś jest nie tak, zaproponowali spotkanie z psychologiem, Mój organizm sam zadecydował. Wiktora urodziłam w piątek wieczorem a niedzielę straciłam całkowicie pokarm, zanim na dobre się pojawił. Straciłam mleko tylko na chwilę, dwie godziny po wyjściu ze szpitala czułam jak moje piersi pracują. Mleko woziłam do szpitala blisko 8 tygodni. W szpitalu gdzie Wiktor się urodził zaakceptowano moją decyzję, nikt na mnie nie naciskał. Jestem za to wdzięczna, Po niecałych trzech tygodniach Wiktor został przewieziony na Ligotę. Tu każdej zmianie pielęgniarek musiałam się tłumaczyć czemu nie chcę dać się zamknąć, bo dla mnie pobyt z nim w szpitalu był równoznaczny z więzieniem. Tym bardziej tam bo dziecko było z mama na sali więc nie można było iść na spacer czy do sklepu. Przetrzymałam to chociaż nie raz wyłam na korytarzu z rozpaczy i bezsilności jak np. zobaczyłam moje dziecko sine od płaczu w kokonie z dwóch kocyków. Tam nie można było z dzieckiem posiedzieć, poprzytulać. Często słyszało się: Proszę wyjść bo on teraz śpi. 

     Zarówno po powrocie z Olkiem jak i z Wiktorem do domu miałam czas kiedy zatraciłam zupełnie siebie. Stare dresy, tłuste włosy, zero chęci na wyjście. Moim szczęściem było to, że obaj urodzili się początkiem roku, do domu po pobycie w szpitalu wrócili obaj w maju więc pogoda na swój sposób mobilizowała mnie do działania, do wyjścia. Mój mąż nigdy nie robił mi wyrzutów, że go odtrąciłam chociaż pewnie był czas kiedy tak się czuł. Dał mi czas chociaż wiem, że nie do końca mnie rozumiał. 

      Drogie mamy nie bójcie się mówić o swoich lękach, nie bójcie się prosić o pomoc. Macie w koło ludzi którzy chętnie Wam pomogą ale nie możecie do nich warczeć od samego progu. Nie zapominajcie, że poza nowo narodzonym dzieckiem czasami w domu jest też starsze, które tak samo potrzebuje Waszej uwagi a nie ciągłego: nie teraz bo karmię, nie teraz bo przewijam. Nie zapominajcie, że w domu jest mąż który niekoniecznie tylko sexu potrzebuje. Tak samo ważny jest dla Niego Wasz uśmiech, miły gest, przytulenie, buziak, chwila bliskości. On ma prawo czuć się tak samo jak Wy zagubiony w nowej sytuacji, a Wasza wrogość do działania go nie motywuje. Moje drogie pamiętajcie, że po porodzie, po powrocie do domu to nie piżama czy dres są Waszym strojem reprezentacyjnym. W dalszym ciągu macie powód by ładnie wyglądać. Wierzcie mi, że to poprawia humor, jeżeli do tego dodacie jeszcze odrobinę uśmiechu to życie z niemowlakiem będzie łatwiejsze.   Nie mówię, że moje rady są lekiem na wszystkie złe emocje, na zagubienie jakie czasami nam towarzyszy ale może chociaż trochę pomogą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz