poniedziałek, 15 grudnia 2014

Święta...



     Za chwilę Święta, a ja za nic ich magii w tym roku nie czuję. Nie ma jej i koniec. Nawet głośno nie mówię o Świętach bo z tyłu głowy jakiś złośliwy głos ciągle powtarza: 

Nie ciesz się, nie planuj, bo jeszcze możesz w szpitalu z dzieckiem wylądować. 

Nie ciesz się, nie planuj bo dopiero w środę odbierasz wyniki i Wiktor ma jedno z najważniejszych w ostatnim czasie badań. 

Nie ciesz się, nie planuj bo wiesz, że  może być źle. 

    Okropne prawda? Przeraża mnie to. Najgorsze, że ja nie potrafię takich myśli od siebie odgonić. Wiem, że pozytywne nakręcanie się czasami nic nie daje a ból rozczarowania czuje się o wiele mocniej. Ciągle sobie powtarzam, że muszę przetrwać środę, że to najważniejszy dla nas dzień przed Świętami, że od tego dnia zależy czy spędzę je ciesząc się czy płacząc. Środa to dla nas trudny dzień. Od rana w szpitalu bo trzeba odebrać wyniki z AFP - Wiktorek miał oznaczane markery nowotworowe, potem usg dopplerowskie rączek i nóżek, a na sam koniec wizyta u Pani onkolog. 


   No ale odpędzę na chwilę od siebie te ciemne chmury i pochwalę się co będziemy gotować. Oczywiście Wigilię spędzamy u mojej mamy, będziemy wszyscy, siódemka dorosłych i czwórka dzieci. Oj będzie się działo. Z racji tego, że każde z nas, ja i moje rodzeństwo mamy męża czy żonę to i lista potraw wigilijnych jakoś tak się niechcący nam powiększyła. Nie powiem, że mnie to nie cieszy, większość z tych potraw gotujemy tylko raz w roku, jakoś w inne dni nie smakują, nie pasują nigdy do pory roku. 

     Zupki mamy dwie: nasza fasolowa z pieczarkami i dodatkowo barszcz z uszkami. 

   Potem część zasadnicza czyli rybki: karp, łosoś, miruna i pewnie jeszcze jakaś się przyplącze niechcący. Do rybki kapusta z grzybami, tymi prawdziwymi i z pieczarkami. 

     No i deserek. To co kocham najbardziej chociaż generalnie za słodyczami nie przepadam. U nas na stole goszczą: makówki, kutia, galaretka owocowa z bakaliami i paluszki z makiem. Do tego obowiązkowo moczka której nikt tak dobrze jak moja mama nie gotuje. Galaretka z owocami towarzyszy mi od dzieciństwa. Ani ja ani moje rodzeństwo nie lubiliśmy makówek jako dzieci więc mama w ramach rekompensaty robiła nam wielką miskę galaretki. Nigdy tak dobrze jak w Święta nie smakowała.
Poza tym wszystkim oczywiście namiętnie pieczemy ciasteczka, ciastka i ciasta. Zawsze mamy jakieś 10 rodzai ciasteczek, bo i tradycyjne miodowe, i maślane, i orzeszki, i kilka rodzai trufli, i przekładane marmoladką, i kokosanki, i babeczki. Do tego piernik, bo jak Święta bez piernika. Ja w zeszłym roku skusiłam się na piernik z serem i w tym roku też będzie bo chyba jest jednym z lepszych jakie u nas na stole gościły. Mama tradycyjnie zrobi sernik i pewnie jeszcze jakieś ciasto, bo choć co roku marudzi, że za dużo tego to i tak piecze. 



      No to powiało mi trochę Świętami. Chyba codziennie będę sobie tego posta czytała żeby popracować nad poprawą własnego nastroju. Może nawet jutro wezmę się za jakieś ciasteczka żeby jakiś świąteczny zapach się w domu pojawił. Może choć na chwilę uciszę ten złośliwy głos...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz